MOJE LUTNICTWO
Wśród moich dziecięcych i młodzieńczych wyobrażeń pojawiało się wiele różnorodnych pomysłów na przyszłą prace zawodową. Lutnictwo nie było wśród nich ściśle sprecyzowane, ale pojawiały się marzenia o działaniach w dziedzinach związanych z plastyką, muzyką, tańcem, teatrem, różnorodnie pojmowaną sztuką i kulturą, nie wyłączając oczywiście ulubionego przez dzieci cyrku.
Instrumenty i muzyka były naturalnym elementem mojego codziennego świata. Zawód taty imponował mi. Byłam z niego bardzo dumna.
Świat skrzypiec zawsze jawił mi się jako sfera owiana wyjątkowością. Mozolną, precyzyjną, wymagającą cierpliwości i wewnętrznej dyscypliny pracę nagradzało dzieło, które nie dość, że było piękne z wyglądu, to na dodatek skrywało w sobie piękną muzykę.
Dopiero u progu liceum zaświtała mi na dobre myśl, żeby pójść w ślady ojca. Pod jego okiem rozpoczęłam budować swoje pierwsze skrzypce. Otwierał się przede mną fascynujący świat. Chodząc wśród instrumentów w poznańskim muzeum, w którym pracował mój tata, czułam się dopuszczona do tajemniczego sprzysiężenia dawnych mistrzów. Mistyka przenikała się z namacalną rzeczywistością, którą można było doświadczyć za pomocą zmysłów. Instrumenty da się przecież dotknąć, obejrzeć ich piękne kształty i barwy, zapach muzealnego kurzu wymieszanego w pracowni konserwatorskiej z nutką lakieru, podgrzewanego kleju i drewna był tak charakterystyczny, że ocierał się wręcz o zmysł smaku, a chrobotanie lutniczych dłut w drewnie do dziś odbieram jako niezwykle przyjemny odgłos świata.
Pracownia ojca, studia lutnicze na Akademii Muzycznej w Poznaniu, I Ogólnopolski Konkurs Lutniczy im. Włodzimierza Kamińskiego, na którym moje skrzypce znalazły się wśród laureatów, członkostwo w Związku Polskich Artystów Lutników, zauważalny progress zawodowy, a potem niespodziewana decyzja o mojej przeprowadzce w góry. Sądziłam, że prowadzenie studenckiego schroniska na pogórzańskim szlaku będzie jedynie epizodem, przygodą na najwyżej dwa lata. Okazało się inaczej. Wysiłek włożony w wydeptywanie nowych ścieżek, co można traktować zarówno metaforycznie, jak i bardzo dosłownie w tym pionierskim miejscu, jakim okazała się Jamna, w której zamieszkałam, zaowocował więzią oraz fascynacją ludźmi i okolicą, a także odkryciem potencjałów, których dotychczas, w miejskim zgiełku, nie zauważałam.
Po czasowym wycofaniu się z intensywnej pracy zawodowej, spowodowanym moją ?górską przygodą? oraz macierzyństwem, powróciłam do moich narzędzi i godzin pracy spędzonych w skupieniu i ciszy. Przeniosłam pracownię najpierw do większego pomieszczenia, a potem do najbliższego miasteczka ? Zakliczyna, aby ułatwić muzykom dojazd do mnie.
Od 2007 roku zaczęłam jeździć regularnie do Poznania, by prowadzić zajęcia dla studentów lutnictwa na Akademii Muzycznej. Praca z młodymi ludźmi, którzy odkryli już w życiu swoją pasję i chcą ją rozwijać, jest szczególnym doświadczeniem, niezwykle mobilizującym i stymulującym nie tylko do merytorycznego zgłębiania tematu, ale także skupienia się na skutecznej, czytelnej formie przekazu oraz wypracowania w sobie postawy otwartości i czujności na aspekt pewnej niewiadomej i element zaskoczenia, pojawiający się w kontakcie z młodzieżą. Przekłada się to na zachowanie dystansu do samego siebie, humoru i skupieniu się na aktywności intelektualnej, odsuwającej na boczny tor wiele przytłaczających na co dzień tematów, takich jak pogoń za dobrobytem materialnym, obowiązek bycia perfekcyjnym w każdej dziedzinie, czy też upływający czas.
Podobny efekt wywołuje praca w pracowni. Zanurzenie się w skupieniu, wyizolowanie od zgiełku, poświęcenie czasu na mrówcze przetwarzanie drewna w piękne instrumenty, niejednokrotnie poranione i zabrudzone ręce, pył drewna w każdym zakamarku, dają uczucie dystansu do panującej dziś powszechnie nerwowości świata.
Jestem przekonana, że w tworzeniu instrumentów niezwykle istotne są nie tylko zdolności manualne i muzyczne lutnika, nie tylko dobry dobór drewna, modelu, materiałów i precyzyjne wykonanie, ale także nastawienie twórcy do swojego dzieła.
Skrzypce ogniskują w sobie emocje zarówno budującego je lutnika, jak i muzyka wydobywającego z nich dźwięki oraz słuchacza, przeżywającego określone uczucia wymieszane z wibracjami samego instrumentu, utworu muzycznego oraz przestrzeni, w której wykonywana jest muzyka.
Ja sama traktuję swoje instrumenty jak własne dzieci. Uczestniczę w ich formowaniu najlepiej, jak w danym momencie życia potrafię, a potem wypuszczam w świat. Cieszy mnie, gdy trafiają w dobre ręce i gdy odnoszą sukcesy. Powodzenie moich instrumentów tylko częściowo traktuję jako swój osobisty sukces. Wiem, że jestem tylko ogniwem, iskrą zapłonową w ich dalszej karierze. Kolejnym krokiem jest osobiste spotkanie odpowiedniego instrumentu z odpowiednim muzykiem.
Moje plany zawodowe związane są z lutnictwem i muzyką. Mam wiele pomysłów w tym zakresie, pozostaję jednak otwarta na nowości i niespodzianki, które niesie codzienność i w razie potrzeb staram się z humorem podchodzić do modyfikacji zaplanowanych dotychczas przedsięwzięć.
Justyna Gancarek
filia et alumna Andreae Łapa